Pisałem Wam już o świetnych i zaskakujących Sauvignonach, o wyśmienitych winach musujących z Central Otago, o Pinotach z różnych zakątków Nowej Zelandii, a nawet o winach z wyspy Waiheke. Czas w końcu napisać o pierwszej podróży, którą odbyliśmy zaraz po przylocie do Auckland, czyli o wizycie w Hawke’s Bay i tamtejszych winnicach.
Już sama podróż do Napier, głównego miasta Hawke’s Bay była ekscytująca, bo były to nasze pierwsze próby (na szczęście udane) jazdy z kierownicą po prawej stronie. Po drodze zajechaliśmy zobaczyć niesamowity wodospad Huka Falls i teraz cały czas aktywny wulkanicznie – Craters of the Moon.
Samo Napier to małe miasto (ok. 60 tysięcy mieszkańców) położone na wschodnim wybrzeżu północnej wyspy Nowej Zelandii. W 1931 roku Napier zostało w dużej mierze zniszczone przez trzęsienie ziemi. W szybkim czasie miasto odbudowano, a nowe budynki zostały zaprojektowane w popularnym wówczas stylu Art Deco. Do dzisiaj Napier jest jednym z najsłynniejszych miast reprezentujących ten styl.
Napier jest głównym miastem jednego z najcieplejszych regionów winiarskich Nowej Zelandii – Hawke’s Bay. Jest tutaj bardzo dużo słońca, z liczbą dni słonecznych (ciut ponad 2000 godzin w roku) plasującą się między Bordeaux a Burgundią. Morski klimat na szczęście temperuje tutejsze temperatury, dzięki czemu owoce nie tracą świeżości i mogą liczyć na długi okres dojrzewania. Otaczające region góry, oprócz niesamowitych widoków, zapewniają ochronę przed wiatrem. Jeśli chodzi o gleby to mamy tutaj istny kalejdoskop, od kamieni i żwiru, przez glinę i wapienie, aż do gleb osadowych. Uprawiane tutaj są głównie odmiany znane z Bordeaux oraz Doliny Rodanu, a także Chardonnay oraz oczywiście Sauvignon Blanc (cóż, każdy chce zjeść kawałek torta o nazwie Sauvignon Blanc z Nowej Zelandii). Całkowity areał upraw to 4774 hektarów, co stanowi 10% całkowitej produkcji Nowej Zelandii.
Naszej podróży nie mogliśmy zacząć inaczej niż od wizyty w najstarszej wizyty w Hawkse’s Bay – Mission Estate, która swoje początki datuje na 1851 rok (ówcześni osadnicy i misjonarze europejscy musieli w końcu coś pić). W chwili obecnej Mission Estate to dobrze znana marka na rynku lokalnym i międzynarodowym. Nie są to może wina wybitne, jednak trzymają równy, dobry oraz bardzo dobry poziom i oferują uczciwy stosunek ceny do jakości. Bądąc na miejscy próbowaliśmy między innymi Merlota z 2013 roku, tryskającego czerwonymi owocami i lekką korzennością, do tego doszły miękkie taniny i umiarkowana kwasowość. Syrah 2013 to dla odmiany czarne owoce: jeżyny i jagody, do tego sporo pieprzu. Wino zrobione w lekkim stylu, z przystępnymi taninami i umiarkowaną kwasowością. Chardonnay to owoce tropikalne i cytrusy z dodatkiem akcentów kokosowo-waniliowych. Wino świeże, średniej budowy, nie przytłaczające wyczuwalnymi wpływami dębu. Linia wyższa, czyli Mission Reserve to już poważniejsze tematy, np. Syrah (100% gron z winnicy Gimblett Gravels ) ma więcej ciała, więcej pikantności i zdecydowanie dłuższy, owocowo-czekoladowy finisz. A kupaż Caberneta, Merlota i Syrah atakuje od samego początku ciemnymi owocami, tytoniem, skórą i kawą. Do tego dochodzą mocne, lecz dobrze ułożone taniny i długi finisz.
Mission Etate to kawał historii i z pewnością miejsce, które trzeba odwiedzić zwiedzając winnice jednego z najważniejszych regionów Nowej Zelandii.
Na zdrowie!